o książkach |
|||
JERZY MAKSYMIUK
Krzysztof Gedroyć ma wielki dar obserwacji i znakomity słuch językowy. Gdy czytałem „Piwonię, niemowę, głosy”, ożywały w mej pamięci postacie i zdarzenia z białostockich Bojar, gdzie tuż po wojnie wkraczałem w wiek młodzieńczy. Pokazując skomplikowane losy Polaków i „Białorusów”, katolików i prawosławnych, którzy pragnąc ułożyć sobie życie często wybierali służbę nowej, komunistycznej władzy, Gedroyć nie osądza ich pośpiesznie, nie feruje wyroków. Widzi swych bohaterów ze wszystkimi ich przywarami, słabościami i grzechami, ale także z wielkim, nieraz nigdy niezaspokojonym, pragnieniem miłości usuwającej w cień małość i podłość.
do góry
JAN MIODEK
Zawsze byłem apologetą wszelkich odmian języka, zatem i „Piwonię, niemowę, głosy" Krzysztofa Gedroycia odbieram bardzo ciepło, bo myślę, że dobrze ona świadczy o słuchu autora.
do góry
WACŁAW SOBASZEK
Książkę wczoraj zacząłem czytać. Czytaną jednym tchem, dziś skończyłem. Była to pasjonująca lektura. Miałem cały czas wrażenie, że czytam świetną książkę. Język jej jest dla mnie powalający. Czytanie, to były na zmianę krótkie okresy ciszy i zaraz dudniące po całym domu: cha cha cha cha cha! Tak jak kiedyś czytałem Trans-Atlantyk. Wrażenie, że poddaję się przedniej gawędzie, jednocześnie wgląd w mechanizmy międzyludzkich powiązań, w okres historii. Dotyka to mnie prywatnie, bo jest o latach 50tych, kiedy się rodziłem, kiedy byłem mały. Dużo jest rzeczy, które podziwiam-odkrywam, które muszę dopiero przemyśleć, dla których nie mam jeszcze nazw. Ale na pewno jest świetny, unikalny rodzaj humoru, dużo szczegółowo wyobserwowanych mikroświatów... zastanawiam się jak pisałeś to? Czy wyrzuciłeś z siebie to wszystko naraz? Czy przygotowywałeś pisanie przez jakiś research? Przez wywiady ze znajomymi, rodziną, specjalistami, historykami, kryminologami itp.?
do góry
MONIKA ŻMIJEWSKA, O towarzyszach partyjnych, morderstwie, ruskiej mowie, Gazeta Wyborcza, grudzień 2012
Krzysztof Gedroyć napisał świetną książkę - "Piwonia, niemowa, głosy" - sensacyjną powieść o latach 40.-50.-tych w Białymstoku, kiedy to życiorysy w mieście - po wojnie tworzącym się na nowo - mocno się plątały, zmieniała się strefa wpływów, komunizm krzepł, jedni go akceptowali, inni nie. Jest w powieści morderstwo, jest próba rozwikłania tegoż, najważniejsza jednak jest tu nie tyle owa fabuła, co galeria postaci, pełnokrwistych, szkicowanych z ironią, dystansem, ale i na swój sposób z czułością. Narrator przywołuje duchy z przeszłości, bo się same przywołania domagają, a wszystko ponoć ku pewnej przestrodze... Czytamy owe historie i nagle zdajemy sobie sprawę, że to wszystko właściwie wiemy. Różnica jest tylko taka, że Gedroyć to co skrzętnie skrywane - nazywa, określa, miesza w jednym miejscu jak w tyglu. Nasze wewnętrzne animozje, tarcia, spory między katolikami, a prawosławnymi, Polakami a ruskimi, nasze białostockie - izmy, w których zmieści się i antysemityzm, i nacjonalizm, podziały, co lepsze, co gorsze, nasze zazdrości, nasze zawiści. Przede wszystkim zaś pochyla się nad kwestią: ruskość/polskość - wstydliwym wątkiem, który nadal określa nasze codzienne relacje, ale o którym się głośno nie mówi, bo nie wypada, bo to niepoprawne polityczne, bo lepiej to wyprzeć, niż to rozpracować, i tak dalej, i dalej. /…/
do góry
SŁAWOMIR TOMASZ MARKOWSKI, Pełnia duchowego ciepła, w: Fragment, zima 2011; www.fragment.org.pl
Zawsze ilekroć sięgam po książki Krzysztofa Gedroycia /…/ ogarnia mnie wzruszenie, zanurzam się bowiem całkowicie w dziwny i intrygujący świat, w którym docieram coraz głębiej do prawdy o samym sobie. „Opowieści dla zziębniętej duszy. Bajki dla dorosłych i starszych dzieci”, najnowsza książka autora „Kim” i „Przygód K”, to doskonały dowód na to, że twórczość Krzysztofa Gedroycia reprezentuje wciąż wysoki poziom, nie traci swej literackiej świeżości i dotyka istotnych spraw ludzkich. W zbiorze kilkunastu świetnie napisanych opowiadań, które łączy cudowna i tajemnicza atmosfera czasu świąt Bożego Narodzenia, autor porusza między innymi problem naszego krnąbrnego ego, które wysysa z nas i naszych dusz całą witalność, wszystkie ciepło, czyniąc nas ludźmi nieszczęśliwymi. /…/ Wszyscy razem żyjemy w jednym świecie, uczestniczymy tak naprawdę w jednym święcie, święcie życia, jeśli tylko zaufamy chwili, spojrzymy na swe istnienie z innej szerszej perspektywy, porzucając bezwzględny dorosły świat rządzony przez zachcianki ego, mamy szansę poznać rzeczywistość w jej niesamowitym pięknie.... /…/
do góry
HALINA WASZKIEL, grudzień 2010 (zgłoszenie książki do Nagrody im. W. Kazaneckiego).
Opowieści dla zziębniętej duszy Krzysztofa Gedroycia to książka wybitna i niezwykła. Przypomina, że najwspanialsze baśnie – z Baśniami 1001 nocy i baśniami braci Grimm na czele – powstawały nie jako literatura dla dzieci, lecz jako teksty dla wszystkich, także, a nawet przede wszystkim, dla dorosłych. Specyficzna, magiczna struktura baśni objawia różne swoje poziomy w zależności od możliwości percepcyjnych czytelnika i dlatego nie tylko nie tracą one swej atrakcyjności mimo upływu lat (czy nawet wieków), ale wręcz ujawniają coraz głębsze swoje pokłady /…/
do góry
LESZEK ŻULIŃSKI, Ono. Latarnia morska, nr 2 (10), 2008
Tak, to jest rzecz niebanalna ideowo i warsztatowo. Jeśli pisarz może pchnąć do przodu przynajmniej o jeden centymetr wielką, umeblowaną przestrzeń uzusów literackich, to Gedroyć to zrobił /…/ Każdy człowiek bez właściwości inaczej relatywizuje wobec siebie świat. Ten K – Gedroyciowy – nie jest na dodatek ani nią, ani nim. On jest Ono. K zjadło, K poszło, K dostrzegło… Ono jest pozbawione Ja. Nie posiada Ego. Nie jest podmiotem, tylko elementem rzeczywistości. Składnikiem zbiorowej struktury. Wydawca bardzo celnie objaśnia na okładce: Takie przewartościowanie jest krokiem w stronę wolności wewnętrznej, osobistej, pogodnej – wyzwalającej od megalomanii, samouwielbienia i chełpliwości. Od siebie. /…/ Drogi Czytelniku, będziesz jednak tę powieść czytał z poczuciem lekkości i niejednym uśmiechem na twarzy. /…/ To opowieść pełna dowcipu, humoru, czasem ironii, nawet sarkazmu; w autorze drzemią humorysta i satyryk, no jacyś oni gorzcy, ale jednak facecjoniści. I język. Wyjątkowo inteligentny, pomysłowy, dopracowany co do szczegółu, wydobywany z najwyższego piętra wrażliwości smaku i słuchu. Piękne! Jak cała ta opowieść o świecie obolałym, a jednak pięknym.
do góry
EDWARD REDLIŃSKI, O przygodach K, MAJ 2007
Przygody K Krzysztofa Gedroycia – dzieło na pozór nieefektowne i „o niczym” – zasługuje na specjalną, uważną protekcję, jako oryginalne osiągnięcie artystyczne. Promieniuje dyskretnie, nienatarczywie, tym, co w sztuce najważniejsze: autentycznością, wynalazczością formalną, wyrafinowaną prostotą. I – tematem.
A temat ten zuchwały, karkołomny: reintegracja rozbitej, rozproszonej jaźni człowieka myślącego A.D. 2007. Akcja: proces porządkowania różnorakich, sprzecznych oglądów siebie samego, bliźnich, świata. Hierarchizowanie kryteriów. Ustalanie ładu wewnętrznego, aby zbudować nowe, już spójne JA w relacjach ja – ja, ja – inni, ja – rzeczy, ja – czas i przestrzeń. Tak postawione sobie, arcyambitne zadanie Pisarz zrealizował perfekcyjnie, powagę tematu beletryzując w pomysłowej narracji, smacznie przyprawionej dyskretną (dla znawców przezabawną) autoironią.
do góry
DARIUSZ NOWACKI, Rzecz do przemyślenia, NOWE KSIĄŻKI, 1 / 2008
Tytuł mikropowieści Krzysztofa Gedroycia jest przewrotny. Przypadki tytułowego bohatera oznaczonego kryptonimem K (litera bez kropki) nie są przygodami w sensie ścisłym. /…/ zdarzenia, w których uczestniczy K są jak najbardziej codzienne, pospolite, zwyczajne, w najmniejszym stopniu nie odbiegają od zwykłego trybu życia. Istota chwytu literackiego polega tu na tym, iż zwykłe zamienia się w niezwykłe pod wpływem gestu pisarskiego. /…/
Główny bohater nie tylko został oznaczony kryptonimem, ale i trzecioosobowy narrator mówi o nim w rodzaju nijakim. Bardziej precyzyjnie – K nie występuje jako „ono”, lecz jako „to” lub „coś”, a więc w ujęciu przedmiotowym. Tę gramatyczną operację łatwo sobie objaśnić. Po pierwsze, K jest człowiekiem bez właściwości, nie kimś, lecz czymś. Po drugie, najważniejszym problemem, z którym zmaga się K, jest egotyzm. Narrator, który wie wszystko na temat tej postaci, stara się poniekąd wpłynąć na K wychowawczo, odmawiając mu logiczno–gramatycznego prawa do rodzaju męskiego. /…/
Takie jest nasze życie – zdaje się mówić do nas Krzysztof Gedroyć – wypełnione nieważnymi sprawami, setkami nic nie znaczących „przygód”, będące permanentnym krzątactwem Zarazem jednak ową „nieznaczącość” czy nieważność bardzo łatwo przekształcić w przeciwieństwa – w znaczenie, wagę, sens, istotność etc. W jaki sposób? Rzecz jasna – opowiadając, poprzez opowieść, która zostaje utrwalona na papierze. Snucie opowieści to nie tylko operacja – by tak rzec – sensotwórcza. To także zabieg porządkujący /…/.
Czy ów nawyk snucia opowieści pod wpływem najdrobniejszego impulsu, owa skłonność do „zagadywania” rzeczywistości okaże się pomocna? W utworze Gedroycia ta kwestia nie została rozstrzygnięta, toteż skazani jesteśmy na spekulację. Gdyby zaś mnie przyszło odpowiedzieć, wyraziłbym poważną wątpliwość. Wszak opowieść – obojętnie: zapisana czy tylko opowiedziana – tworzy mocny, siłą rzeczy skoncentrowany na sobie podmiot. Czy to gawędziarstwo (mniej), czy to pisarstwo (bardziej) raczej odsuwa od świata, niż do niebo przybliża, w tym znaczeniu, że wytwarza świat zastępczy, rzeczywistość równoległą, papierowy kosmos./…/
do góry
JÓZEF KRZYŻANOWSKI, Gramatyczne przygody K, KURIER SZCZECIŃSKI, 18.11.2008
/…/ K zdeterminowany jest przez tę trywialną rzeczywistość do tego stopnia, że czuje się bardziej literą społecznego alfabetu, niż „prawdziwym” bohaterem powieściowym. Co prawda dużą literą, niemniej tylko literą. Dlatego, choć wiadomo, że jest mężczyzną w średnim wieku, narrator mówi o nim „to” K. Nadaje mu byt czysto gramatyczny. Zresztą nie tylko jemu. Nawet nie jest inicjałem. /…/ Dlatego jego bohater tak bardzo chce „odpocząć od przetapiania istnienia w mówienie”. Język bowiem jest do pewnego stopnia wielkim śmietnikiem naszej kultury. Słowo wlecze za sobą słowo, zdanie – tysiące zdań, jedna formułą stylistyczna – tabun innych. Otworzysz elementarz, a zda się masz już kulę u nogi. Dlatego język „Przygód K” jest taki, jaki jest. Prosty, ale pełen aluzji i literackich dyskusji z przeszłością, neologizmów, powiedzonek i niby cytatów. Rzekłbym – rozgadany. /…/ Takim spojrzeniem na świat przez pryzmat własnego ograniczenia poprzez historię, język, role, przypadki jest ta książka. Miejscami zabawna, miejscami sarkastyczna, raz bystra i refleksyjna, innym razem smutna i zastanawiająca. Wszelako intrygująca i godna uwagi.
do góry
PIOTR BRYSACZ, K jak każdy, CHARAKTERY, 3 / 2008
Krzysztof Gedroyć, związany z Białymstokiem poeta i prozaik, to specjalista od powiastek – miniaturek i skromnych narracji, w których – jak w kropli wody morze – skupia się to, co w prozie znaleźć można najlepszego: kunsztowny pomysł narracyjny, ciekawa forma, w którą „owinięta” jest nośna, ważka treść.
Tak było w przypadku opublikowanych w Wydawnictwie Charaktery Listów z Dolnego Miasta (2003), tak jest i w przypadku najnowszej miniaturki Gedroycia – wydanych nakładem szczecińskiego Wydawnictwa Forma Przygodach K. O czym są Przygody K? Pozornie o niczym lub – by być bardziej precyzyjnym – o niczym istotnym. O zwykłej codzienności K (każdego z nas?). Główny bohater, czyli K, jeździ, chodzi, załatwia, kupuje... Poznajemy go na lotnisku, gdy czeka na E, lecz równie dobrze moglibyśmy poznać go w Białym lub Wawie – pomiędzy którymi podróżuje. Poznajemy, to za dużo powiedziane, bo wiemy o K tylko trochę, prawie nic, lecz w owych opisywanych przez Gedroycia podróżach i przygodach K nie chodzi o to, kim jest K, ale o to, jak istnieje świat, który K otacza. Kluczowa wydaje się pierwsza scena, w której K, czekając na opóźniający się samolot z E, w „poczekalni-patrzalni” lotniska obserwuje innych, dopowiadając sobie w myślach ich życiorysy i zgadując powody, dla których znaleźli się razem z nim, właśnie z tymi a nie innymi towarzyszami oraz przedmiotami, w tej „poczekalni-patrzalni”. Dla K owi „współczekacze” pozostaną już na zawsze tym (właśnie „tym”, bezosobowym fragmentem myśli, a nie osobą z krwi i kości), co sobie o nich – na podstawie obserwacji – K wymyślił (ciekawy zabieg narracyjny – bohater to nie on, lecz bezosobowe ono: „K poszło, podało, wzięło” – podkreśla tylko ową myślową bezosobowość). Podobnie, jak ci, na których K patrzył w pociągach, knajpach, biurach, dworcach, kinach, sklepach, na ulicach...
A zatem świat i „oni” wszyscy w świecie istnieją sami w sobie, czy rodzą się w spojrzeniu, w chwili, gdy sobie na podstawie ich „taksacji” w myślach wymyślimy? A jeśli świat rodzi się w spojrzeniu, to ile światów jest – jeden, czy też tyle, ile spojrzeń? A jeśli tyle, ile spojrzeń, jeśli każdy ma swój świat, to to, co rodzi się na przecięciu tych oglądów świata ma tylko wartość względną. Istnieje o tyle, o ile patrzymy, istnieje też nie samo w sobie, lecz tylko dla tego, który patrzy. Co zatem w tej wielości światów jest prawdą, a co fałszem? Czy ci, z którymi współistniejemy, współżyjemy, współpatrzymy na świat są takimi, jakimi są naprawdę, czy tylko takimi, jakimi myślimy, że są? I kim dla nich w takim razie my jesteśmy? Wyobrażeniem, myślowym abstraktem, rzeczywistością? Przygody K to doskonały pretekst, by przyjrzeć się istnieniu świata, by obejrzeć świat i siebie w nim raz jeszcze...
do góry
MAŁGORZATA NIEDZIELKO, To K, GRUDZIEŃ 2007
Przygody K Krzysztofa Gedroycia wyróżniają się niecodzienną formą, będąca zapisem doświadczeń współczesnego bohatera, który stawia sobie niezwykłe i karkołomne pytanie poznawcze: czym jest otaczająca nas rzeczywistość? Czy rzeczy są takie, na jakie wyglądają?
Autor zapytuje także o rudymentarne kwestie, dotyczące literatury, a zwłaszcza o konstrukcję osoby bohatera/narratora, przedstawionego, jako „to K”. Zabieg ten zwraca uwagę na możliwość innego potraktowania podmiotu literackiego, niż ma to miejsce w typowych ujęciach w literaturze narracyjnej. Kieruje namysł czytelników w stronę sposobu pojmowania ludzi przez siebie samych. (Typowe JA zostało zastąpione przez nieosobowe i przedmiotowe TO.) W rozpoznawaniu ludzi przez siebie samych autor upatruje ponadczasową wartość, określającą jakość życia i konstruowania świata na sposób „nie–ego–centryczny”, jednakże bez jakichkolwiek moralizatorskich roszczeń. Nawiązuje tym do najświetniejszych ujęć tego tematu, chociażby przez Aldousa Huxleya w ubiegłym wieku. Autor porusza się na gruncie filozoficznym i literackim (np. w obrębie zachodniej ontologii, inspirowanej filozofią Wschodu, lub „olśnieniami”, opisanymi w literaturze, np. w późnej twórczości Edwarda Stachury – „Się”, „Fabula rasa”, „Oto”.) Nie są to wywody filozoficzne ani dociekania naukowe. Przygody K są literaturą, którą świetnie się czyta. W warstwie fabularnej, książka opisuje żywot K, podróżującego pociągiem pomiędzy Białymstokiem a Warszawą, a za sprawą potoczystej, bieżącej, zmysłowej narracji, pełnej szczegółowych opisów problematyki lokalnej, otwiera rozległe i uniwersalne przestrzenie umysłu. Każde ludzkie doświadczenie przynosi szansę najważniejszego rozpoznania: kim naprawdę jestem? /…/
do góry
HALINA KRUKOWSKA, Nagroda Literacka Prezydenta Miasta Białegostoku, styczeń 2004
Walorem książki Gedroycia jest jego indywidualna interpretacja kolorytu lokalnego Białegostoku. Autor nie skrywa faktu, że "miastem dolnym" jest właśnie Białystok. Bohater "Listów" doświadcza tego miasta głęboko, jak losu, jak miejsca danego przez Boga. Jest sam tym mini-miastem. To miasto-miejsce wyznacza jego tożsamość duchową, ujawniającą się w wyczuleniu na najintymniejsze dźwięki i zapachy Białegostoku, które tworzą jego swojskość, jego niepowtarzalny koloryt lokalny, występujący w "Listach", w swoim materialnym i duchowym skonkretyzowaniu. Miasto Białystok w "Listach" Gedroycia poddane zostało improwizacji jego wyobraźni. Jest właśnie "wariacją wyobraźni" autora, odświeżającą nasze spojrzenie na nas samych jako jego mieszkańców, na miejsce, w którym wypadło nam żyć. [...] Autor, chociaż uskrzydla wyobraźniowo nasze miasto, dodaje mu uroku lub grozy, to jednak zawsze pamięta o przywołaniu znanych wszystkim wydarzeń, faktów z jego życia przeszłego i dzisiejszego (Jedwabne). [...] Swoboda snucia opowieści przez Gedroycia, jego znakomite opanowanie sztuki literackiej, satysfakcjonującej w pełni czytelnika, tak pod względem mądrościowym, jak i estetycznym, przypomina walory znanej "Księgi niepokoju" wybitnego portugalskiego pisarza Fernando Pessoa. To podobieństwo świadczy o artystycznej i poznawczej jakości "Listów z dolnego miasta".
do góry
ARKADIUSZ MORAWIEC, Antyfabularne działania, NOWE KSIĄŻKI, 12 / 2003
/.../ Tak oto ponowoczesny człowiek bez właściwości próbuje uzyskać tożsamość – poprzez możliwe bogate, wieloaspektowe doświadczenie rzeczywistości oraz jego zapis. Bohater Listów jest podróżnikiem zagłębiającym się we własną pamięć, w sen, przemierza zaświaty, przewiduje przyszłość, oddaje się mocy wyobraźni. Ogłasza przy tym, że „umarł etos podróży istotnej, poprzez doświadczenia najgłębsze, takie, które zbliżają do ludzi, rzeczy, duchów”.
Nie zaskakuje więc dowartościowanie prowincji, wbrew pozornej do niej niechęci – duchowe peregrynacje łatwiej może jest rozpoczynać pośród szarości, której „walor jest odpowiednikiem życiodajnego chaosu, oceanem możliwości.” Czerpiąc z owej potencji, unieważniającej dotykający współczesność kryzys podmiotowości oraz wielkich narracji („Zamiast żyć zamieniamy się w opowieść”, „Jedna opowieść przeciwstawia się innej opowieści, jedna historia żąda wyłączności i wyklucza inne. (...) Skutki fabularnych wojen spadają jednak na ludzi”), bohater Listów podejmuje „antyfabularne działania” w głąb, których sens odnajdujemy zarówno w cechującym bohatera skupieniu, wrażliwości, darze uwagi, w trybie egzystencji wyznaczanej przez proces indywiduacji (unaocznia go m.in. motyw androgyne, „człowieka kompletnego”), jak i fabularnym, „puentylistycznym” zapisie doświadczania pełni. Zakończenie książki przybiera kształt formuły mądrościowej, jakby do naśladowania: „Żyję powoli, staram się nie wywoływać zdarzeń, chodzę, oglądam dolne miasto, piszę listy. Wystarczy”.
do góry
JACEK JADACKI, Zaczarowane miasto, KONTAKTY, 24 SIERPNIA 2000
/…/ Książka Gedroycia jest poetycznym bedekerem, w którym , poza „nami” jest „Ruski”, co „modli się w obcym języku, czyni znak krzyża trzema palcami, unieważnia nasz krzyż”; w którym na cmentarzu żołnierze polscy leżą „pod krzyżami”, a „czerwonoarmiści pod obeliskami” i „na krzyżach” są „tabliczki z imieniem i nazwiskiem”, a na obeliskach „blaszana gwiazda i napis, że żołnierz nieznany”.
Ten poetyczny bedeker poprzetykany jest opisami bajkowych, na wpół sennych fantasmagorii i miniaturowymi traktatami filozoficznymi, pełnymi mądrego zamyślenia nad rzeczami ostatecznymi: nad tym, że „gdy czas nie płynie, nie ma cierpienia”; że „wiarygodna miłość musi się ograniczyć, musi być na miarę tych, których kochamy”; że „przebywanie w ciszy potęguje słyszenie”, a „warunkiem ciszy” jest „zapomnienie”; że jeśli „cokolwiek zdarza się w pobliżu – nieodwołalnie nas dotyczy”; że „porządny człowiek, zanim coś oceni, zawsze doda, że ocenia według takich a takich kryteriów”; że „nowe drogi prowadzą na stare manowce”; że „spać” to „mniej istnieć”; że „prawdziwa twórcza radość” płynie z „zamieniania nieistniejącego w istniejące”; że „szaleć nie da się w sposób wyrachowany”.
do góry
ELŻBIETA GIDLECKA, W drodze do Charanu, TWÓRCZOŚĆ, 4 / 2003
/…/ Gedroyć, sięgając do Genesis, wykorzystuje jeszcze jeden istotny motyw (aluzja pojawia się już w tytule tomiku) – jest nim drabina Jakubowa. Stanowi ona pomost między Ziemią a niebem, sytuujący czytelnika od razu w wymiarze wertykalnym. /…/
To, co przydarzyło się biblijnemu Jakubowi w drodze do Charanu, w nieco zmienionej wersji przytrafia się poecie, który śni „lekkie kolory wspinające się w górę, / od burych po złociste, jak robaczki / po drabinie Jakuba”. Tu jednak pojawia się pesymizm, gdyż podmiot liryczny nazywa siebie więźniem „z długim wyrokiem”. Doświadczenie epifanii nie było źródłem tej samej świętej trwogi, połączonej z zachwytem, jaka stała się udziałem biblijnego patriarchy. Wręcz przeciwnie – jeszcze bardziej uświadomiło własne ograniczenia. /…/
do góry
ROMAN HONET, Biuro Literackie, Wrocław, PAŹDZIERNIK 2009
Oczarowała mnie ta książka. Autora doszczętnie nie znałem, tom został wydany w bibliotece białostockich Kartek w szykownej, białej obwolucie ze skrzydełkami. W środku również - biel i wyważenie. I czystość mowy Gedroycia, przejrzystość jego sugestywnego, jakby przypadkowo rzucanego spojrzenia na świat. I spokojna wiedza, którą się z tego świata wynosi. Że nawet, jeśli poddaje się zrozumieniu, to owo zrozumienie nie uprawnia nas do niczego. Do żadnego ideologizowania, do żadnego rozważania, może nawet do żadnego działania. "Rzeczy najważniejsze dzieją się same / nie zmienię ich największą kompetencją" - zapisywał Gedroyć i tkwił w jego słowach ten typ pocieszenia, który zdaje się oferować wyłącznie samotność, świadomie wybrana i uprawiana: "życia i śmierci nie ma / W ludziach nie mam ukojenia, ani w cierpliwych / zwierzętach domowych". Jakby świat nie domagał się nazwy, nie pragnął starania, nie potrzebował wokół siebie żadnej krzątaniny. Jak gdyby nazywanie także dla samego Gedroycia było zadaniem dotkliwym, ostatecznie wykluczającym. Nie oferowaniem, ale pozbawieniem. "- Kim jestem?" - pytał w tytułowym wierszu i odpowiadał - "J e s t e m nie potrzebuje Kima, Kim przeszkadza, / Kim zabija j e s t e m". Stąd w liryce Gedroycia zamiast definiowania dominuje patrzenie, ogromnie precyzyjne, czasem wyrażone w skali tak nieuchwytnej, że zdające się już na wyobraźnię: "Pyłek kurzu wpadł do nosa, / nie zauważyłem - a on upadł obok / innego pyłka, który był tu już wcześniej". Ujmowała mnie ta łagodność, zwłaszcza że definiowanie w liryce niekiedy zmierza ku autoteliczności, niweczącej i sens pytań o faktyczny stan podmiotu, czyli owo "jestem", i estetycznie, czasem także intelektualnie, demolującej czytelnika. Krzysztof Gedroyć ponad zaglądanie w wiersz zdawał się szczęśliwie przedkładać patrzenie na świat: "Oglądam powietrze, / w prawdziwą podróż zabrać niczego nie mogę".
do góry
BRONISŁAW MAJ, Pytania wierszem, CHARAKTERY, 4 / 1999
Kiedy zobaczyłem srokę na olszynie,
sroka też mnie zobaczyła – nic nie wymaże
tej chwili z historii świata.
Wiersz Krzysztofa Gedroycia – ascetycznie prosty, rezygnujący świadomie z wszelkich „poetyckich" środków – to jakby zanotowany moment, zwyczajna, a zarazem symboliczna chwila. Chwila, w której – jeśli patrzeć tak, jak patrzą poeci: z wytężoną uwagą i czułością – dostrzec można niezwykle istotne, a w pośpiechu i zgiełku codzienności pomijane, atrybuty naszego bycia tu, w świecie. /…/
Więc najpierw – najprostsza, elementarna konstatacja: „zobaczyłem srokę" (srokę, olszynę i cały świat...). Człowiek jako postrzegający podmiot. Postrzegający (doświadczający świata wszystkimi zmysłami) i jednocześnie świadomy tego, zdolny do rozumowego panowania nad swoimi doznaniami, siłą swego umysłu górujący nad nimi. Ludzkie podmiotowe „ja" umieszcza tu siebie w centrum rzeczywistości (a może nawet ponad nią); to właśnie „ja" widzi i stwarza w swoim umyśle obraz świata. Dumne „ja" – suwerenny, świadomy swego istnienia podmiot – przyznaje sobie (dlaczego? jakim prawem? czym to uzasadniając?) uprzywilejowane, najwyższe miejsce pośród wszystkiego, co jest. I zaraz potem – idealnie symetryczna wobec pierwszej, druga elementarna konstatacja: „sroka mnie zobaczyła". Całkowite odwrócenie ról, zamiana miejsc! Nawet w planie gramatyki: dopełnienie staje się podmiotem, podmiot dopełnieniem. Dumne „ja" staje się nagle przedmiotem, obiektem. Jest obiektem obserwacji, jednym z wielu, podrzędnym wobec tej obserwacji podmiotu: owej – konkretnej i symbolicznej zarazem – „sroki". To ona – sroka – najważniejsza, jedyna, stwarzająca swoim widzeniem świat, jest jego centralnym punktem. Pyszne ludzkie „ja" musi z pokorą przyjąć swój przedmiotowy status. Z niechęcią zrezygnować z królewskiego uprzywilejowanego miejsca? A może zrozumieć, że „jesteś tylko jedną z rzeczy wielu"? /…/
do góry
MARIUSZ SAPIŃSKI, DZIENNIK FRANCUSKI, 2001–2005
8 marca. Znalazłem w internecie książkę z wierszami Gedroycia. "Kim". Wiersz zatytułowany Włosy.
Kurz był na książkach, na papierach,
na stole z młodym komputerem, wiał
wiatr i wzbijał kurz, kurz a może
piach, ze szpary w oknie siwa dróżka szła
do krawędzi parapetu.
Wszystko się sypie, moja droga, powiedział
ten, który stał przy oknie, przygładził włosy
tym ruchem własnym i strącił łupież, i pies
się wzdrygnął i otrząsnął, zrzucając kilka
jasnych włosów.
Wiem, wiem, myślała w stronę pleców
w oknie, zwijała lok
środkowym palcem prawej ręki, wszystko
w porządku, ale nic nie powiem (i chyba
usta otworzyła lekko)
Genialny. Epifania. Opis chwili przelotnej a jednocześnie czy może być coś bardziej nieprzemijalnego? Polska. Chwile dobre i chwile złe. Chwilą dobrą był niesamowity widok o zmierzchu. Jak flasz, trwał krótką chwilkę. I był niesamowicie piękny. Ośnieżone pola, kolor śniegu bliski kolorowi nieba, na horyzoncie Brzozowice i wieża kościoła ze świecącą tarczą zegara. Piękno i krótkotrwałość mają ze sobą wiele wspólnego. /…/
do góry
MAREK GAJDZIŃSKI, Zapiski I, TWÓRCZOŚĆ, 10 / 2002
/…/ Zdarzają mi się takie dni bądź sytuacje, kiedy czuję się, jakbym był Kimem z wiersza pewnego poety, krótkiego wiersza, który mówi:
– Kim jestem?
– J e s t e m nie potrzebuje Kima, Kim przeszkadza,
Kim zabija j e s t e m.
Pewien poeta nazywa się Krzysztof Gedroyć i jest mężem Ewy, koleżanki Beaty, i mieszka w Białymstoku. /.../ Raz nawet śniło mi się, w lipcu dla odmiany, że jestem Kimem, że chodzę po nieznanym mi mieście, takim jak Białystok, i że szukam j-e-s-t-e-m. J-e-s-t-e-m unika mnie jak złego sprzedawcy Biblii z opowiadania Flannery O'Connor Poczciwi wiejscy ludzie lub z innych jej utworów, na dawnym, faulknerowskim Południu. Rozpytuję tu i tam, w hotelu i w cerkwi, recepcjonistę i popa, i różnych innych, o j-e-s-t-e-m.
– A to ty jesteś ten Kim? – pytają i patrzą na mnie tak dziwnie tymi swoimi północnymi oczyma. /…/
do góry
ELŻBIETA GIDLECKA, Wędrówka po labiryncie, KARTKI, 2001
Zagadkowy tytuł tomiku poezji Krzysztofa Gedroycia „Kim” zawiera w domyśle pytanie podstawowe – o byt. Tak naprawdę to pytanie jest najważniejsze, i chociaż poeta zadaje sobie pytanie: Kim jestem?, zaraz też dochodzi do wniosku, że Jestem nie potrzebuje Kima, Kim przeszkadza, Kim zabija jestem. Odgranicza zatem sam fakt istnienia od jego podmiotu – odchodzi od tradycyjnego podziału na byt w sobie i byt dla siebie. Poetę interesuje tajemnica bytu samego w sobie – czyli to, czego nie da się ująć w słowa, a jedynie doświadczyć drogą poznania intuicyjnego. /…/
do góry
MAREK SIKORA, Szłość, STUDIUM, 2000. NR 6
/…/ Relacje międzyludzkie, poszukiwanie stałości – to tematy, między którymi „rozpięty” jest tomik Gedroycia. Nie znajdziemy w „Kimie” jednak żadnych pretensji do świata. Poeta zachowuje cały czas dystans, który zapewne jest wynikiem przekonania, że wszystko, co się dzieje na świecie wpisane jest w porządek rzeczy. Pisze: Nie robię nic / młot wrzuciłem do kąta /…/ rzeczy najważniejsze dzieją się same / nie zmienię ich największą kompetencją / gram koncert / tralala / bez instrumentów („Otium sanctum”). Człowiek nie może tu nic zmieniać. Jedyne, co może, to „zatrzymywać” czas, uważnie patrzeć, od czasu do czasu chwaląc istnienie… Żyć „tu i teraz” i grać koncert bez instrumentów…
do góry
BRONISŁAW MAJ, Składnia świata, KARTKI, 2000, NR 22
Czy język – jego porządek – wiernie i prawdziwie odwzorowuje porządek świata? A – może – przeciwnie maskuje go, ukrywa czy wręcz mistyfikuje? Czy słowa – nazwy, kategorie – docierają do sensu rzeczywistości i wyrażają ów sens? Czy tylko nadają – nasze ludzkie, a więc obce materii świata – imiona nie poznanym w swej istocie rzeczom, zjawiskom, sytuacjom? Imiona złudne, uzurpatorskie, być może – wcale nie potrzebne: przecież jeśli „obciąć rzeczom imiona”, to nic się nie zmieni, nie przestaną być do głębi sobą… Ale czy istnieje inna wiedza – inna droga dociekania prawdy, inny sposób mówienia i myślenia – niż język, mowa? Poezja, ta najwrażliwsza i najodważniejszą przecież forma mowy, zadaje wciąż takie same pytania, które są jednocześnie pytaniami o sens i racje istnienia jej samej, „mowy innej”. Taka poezja, jak poezja Krzysztofa Gedroycia, poezja ontologii, poezja budująca swoistą składnię świata, gramatykę „życia długiego i uniwersalnego”.
do góry